Prywatne
Forma nauki: Regularne spotkania cykliczne, Zajęcia indywidualne
Poziom nauczania: Egzaminy i certyfikacja, Studia, Szkoła podstawowa, Szkoła średnia
Forma zajęć: Online
Stawka za godzinę: 165 zł
Opis
Pamiętam to bardzo dokładnie, choć minęło już ćwierć wieku. Był chłodny, listopadowy wieczór. Siedzieliśmy przy stole, a przede mną uczeń – szczupły chłopak o zmęczonych oczach, z zeszytem pełnym notatek, których sam nie rozumiał. Chciał studiować medycynę. Mówił o tym z pasją – marzył, że kiedyś będzie ratował życie, że będzie pracował w szpitalu. Ale tego dnia w jego głosie było coś innego niż pasja – było zwątpienie.
Spojrzał na zadanie ze stechiometrii i z bezsilnością powiedział:
– „Ja tego nie rozumiem. Mogę siedzieć nad tym godzinami i nic z tego nie wynika. Może po prostu nie jestem do tego stworzony.”
Te słowa zapamiętałem na zawsze. Bo były pierwsze – ale później słyszałem je setki, może tysiące razy. Wypowiadane przez uczniów z Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Gdańska. Wypowiadane przez maturzystów z polskich liceów i kandydatów na medycynę w Rzymie, Mediolanie, Londynie czy Cambridge. Wypowiadane przez uczniów programów IB, A-Level i IGCSE. Różnie wypowiedziane – zawsze ta sama nuta w głosie: rezygnacja.
A jednak ten chłopak zdał maturę świetnie. Dostał się na studia i dziś jest lekarzem. Do dziś pamiętam, jak po egzaminie wrócił na chwilę i powiedział:
– „Proszę pana, myślałem, że się nie nadaję. A jednak się udało.”
Kilka lat później zadzwonił telefon. Był późny wieczór, a po drugiej stronie mama uczennicy. Jej głos był cichy, pełen łez.
– „Moja córka od zawsze była pracowita. Ale fizyka i matematyka ją złamały. Siedzi w pokoju i mówi, że nie da rady. Boję się, że straci szansę na medycynę.”
Na pierwszej lekcji córka siedziała w milczeniu, ze spuszczoną głową. Nie pytała, nie próbowała, jakby już zdecydowała, że i tak nic z tego nie będzie. Zaczęliśmy od prostych równań. Nie od trudnych wzorów, tylko od podstaw logiki. Pokazałem jej, że to nie magia, a język opisujący świat. Kiedy w jej oczach pojawiła się pierwsza iskra zrozumienia – wiedziałem, że coś się zmieniło.
Potem przyszła kolej na fizykę – zaczęliśmy od ruchu prostoliniowego, a skończyliśmy na elektromagnetyzmie. Na końcu chemia – chemia organiczna (organic chemistry), która wcześniej wydawała się nie do ogarnięcia. Kilka miesięcy później ta sama dziewczyna trzymała w ręku wynik egzaminu A-Level. Otwierał jej drzwi na medycynę. Jej mama zadzwoniła znowu, tym razem śmiejąc się przez łzy.
Był też Bartek – maturzysta z warszawskiego liceum. Kiedy się spotkaliśmy, od razu, zanim usiadł, powiedział: – „Proszę pana, ja jestem humanistą. Zawsze tak było. To nie dla mnie.”
Nie cierpiał matematyki. Chemii uczył się na pamięć. Fizyka była dla niego koszmarem. Spotkałem takich wielu. Ale zaczęliśmy od nowa. Pokazałem mu, że równanie to nie suchy zapis, ale historia o tym, co dzieje się w świecie. Najpierw proste zadania. Potem arkusze maturalne. A wreszcie wyniki, które zaskoczyły jego samego. Dziś studiuje kierunek, o którym kiedyś mówił: „To nie dla mnie.”
Ale Bartek nie był jedyny. Była też Ola, uczennica IB w warszawskim liceum. Jej problem nie polegał na braku wiedzy, lecz na perfekcjonizmie. Każde źle zrobione zadanie odbierało jej wiarę w siebie. Potrafiła płakać, bo jeden błąd przekreślał jej cały dzień. Mówiła:
– „Proszę pana, ja wiem, że to głupie, ale ja się boję popełnić choćby najmniejszy błąd.”
Na lekcjach zaczęliśmy od nowego podejścia: błędy nie są porażką. Błędy są częścią nauki. Kiedy zaczęła to rozumieć, zmieniło się wszystko. Kilka miesięcy później napisała do mnie maila: „To, czego się nauczyłam, to nie tylko fizyka i matematyka. To, że nie muszę być idealna, żeby osiągnąć swój cel.”
W ciągu tych 25 lat spotykałem uczniów bardzo różnych. • Perfekcjonistów, którzy płakali, bo jedno źle zrobione zadanie odbierało im wiarę w siebie. • Pracusiów, którzy siedzieli godzinami nad książkami, ale nikt nie pokazał im, jak uczyć się skutecznie. • Sceptyków, którzy od razu mówili: „Nigdy nie zrozumiem fizyki.” • Cichych marzycieli, którzy chcieli studiować medycynę, inżynierię, prawo, ale bali się przyznać, że nie wierzą w siebie.
I widziałem, jak każdy z nich zmieniał się w chwili, gdy zrozumiał, że jednak może. Że to nie magia. Że wiedza, która wydawała się niedostępna, nagle zaczyna być logiczna i przyjazna. Ten błysk w oczach ucznia – ten moment, kiedy zamiast strachu pojawia się pewność – to coś, czego nie da się zapomnieć.
Był też Michał, przygotowujący się do egzaminu IMAT. Mówił świetnie po angielsku, ale chemia organiczna była dla niego jak labirynt bez wyjścia. Uczył się z podręczników, powtarzał reakcje, ale nie rozumiał, dlaczego to wszystko działa tak, a nie inaczej. Podczas lekcji przerywał i pytał: „Ale dlaczego tak? A czemu nie inaczej?”
To było piękne. Bo pytania, które zadawał, były tym, co pcha naukę do przodu. Pokazałem mu, że w organic chemistry nie chodzi tylko o pamięć, ale o logikę i mechanizmy. Kiedy zrozumiał, że za każdym równaniem stoi historia cząsteczek – nagle cała ta „chemiczna magia” stała się sensowna. Zdał świetnie. Dostał się do Włoch na medycynę. I dziś, kiedy rozmawiamy, mówi, że najważniejsze nie były same reakcje, ale zmiana sposobu myślenia.
To, co widzę od 25 lat, to wciąż ta sama prawda: problem nie tkwi w uczniu. Problem tkwi w sposobie, w jaki był prowadzony. W szkole często mówi mu się: „Naucz się tego na pamięć.” Albo: „To musisz umieć, bo tak jest.” Ale rzadko tłumaczy się: „Dlaczego?” A przecież kiedy uczeń rozumie, przestaje się bać.
Dlatego moje lekcje nigdy nie są suchym wykładem. Nie recytuję definicji. Rozmawiam. Zadaję pytania. Wspólnie rozwiązujemy zadania. Każdy błąd jest szansą, żeby coś zrozumieć. Na moich zajęciach nie ma wstydu. Nie ma „głupich pytań”. Każdy ma prawo się mylić – i właśnie w tym tkwi siła.
Dziś uczę online – przez MS Teams. Dzięki temu uczeń nie traci czasu na dojazdy. Wszystko zapisujemy na wirtualnej tablicy – każde zadanie, każdy krok, każdą poprawkę. Rodzic ma spokój, bo wie, że dziecko uczy się w bezpiecznym środowisku, a czas jest dobrze wykorzystany. Uczeń ma komfort i poczucie, że naprawdę robi postępy.
To ogromna zmiana w porównaniu z tym, co było dwadzieścia pięć lat temu. Wtedy siadaliśmy przy stole, kartki, długopisy, korektor. Dziś mamy narzędzia, które sprawiają, że nauka staje się przejrzysta. Mogę jednym kliknięciem pokazać arkusze maturalne, przykłady z Cambridge, zadania z IB. Mogę porównać wyniki, analizować błędy i pokazywać strategie egzaminacyjne.
Warszawa ma swoją specyfikę. Tu presja jest największa. Tu uczniowie marzą o medycynie na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, o inżynierii na Politechnice Warszawskiej, o ekonomii na SGH. Tu wielu z nich szykuje się do zagranicznych studiów – do Cambridge, Oxfordu, Imperial College. Tu konkurencja jest ogromna, a oczekiwania jeszcze większe.
Wiem, jak wygląda codzienność warszawskiego licealisty. Pobudka o szóstej rano. Lekcje od ósmej do piętnastej. Potem dodatkowe zajęcia, korepetycje, sport, przygotowanie do olimpiady. Wieczorem – zadania domowe i nauka. W tle presja rankingów, klasówek, porównań. Nic dziwnego, że wielu z nich w końcu mówi: „Nie dam rady.”
Dlatego moje lekcje to także przestrzeń, gdzie można odetchnąć. Gdzie nie trzeba udawać, że się wie. Gdzie można się pomylić, zadać pytanie, którego w szkole ktoś by się wstydził. To bezpieczna przestrzeń, w której odzyskuje się wiarę w siebie.
Przez te lata przygotowałem uczniów do przeróżnych egzaminów. Do polskiej matury, gdzie czasem liczy się każdy punkt. Do A-Level, gdzie decyduje kilka procent. Do IB, które wymaga ogromnej wszechstronności. Do IMAT i BMAT, które łączą naukę ścisłą z logiką i myśleniem krytycznym. Każdy egzamin jest inny. Ale wszystkie łączy jedno: lęk ucznia, że nie da rady.
I ten moment, kiedy lęk znika. Kiedy pojawia się pewność, że jednak można. To jest moment, który pamięta się na całe życie.
Wyobraź sobie inwestycję, która nigdy nie traci na wartości. Taką, której nie zniszczy czas, inflacja ani zmieniająca się moda.
Taką inwestycją jest edukacja. Dlatego minimalna długość moich zajęć to 2 godziny lekcyjne, czyli 1,5 h – bo tylko wtedy uczeń naprawdę zanurza się w temat i buduje solidne fundamenty.
• Cena to 165 zł za 45 minut. Ale nie traktuj tego jak kosztu. To jak lokata – tyle że zamiast procentów dostajesz coś o wiele więcej: spokój, że dziecko rozumie materiał, pewność, że lepiej przygotuje się do egzaminy, a przede wszystkim – otwarte drzwi do przyszłości. To zwrot z inwestycji, którego nie da się przecenić.
Ale ta cena nie oddaje tego, co najważniejsze. Bo każda lekcja to nie tylko zadania. To historia, którą piszemy wspólnie. Historia o tym, że egzamin nie jest końcem marzeń, ale początkiem nowej drogi.
Jeśli Twoje dziecko czuje, że matematyka, chemia czy fizyka odbierają mu wiarę w siebie – napisz do mnie. Od 25 lat pomagam uczniom odkrywać, że nawet najtrudniejszy egzamin można zamienić w trampolinę do sukcesu.
I wiem jedno: każdy ma w sobie potencjał, by to osiągnąć. Trzeba tylko zrobić pierwszy krok.
Spojrzał na zadanie ze stechiometrii i z bezsilnością powiedział:
– „Ja tego nie rozumiem. Mogę siedzieć nad tym godzinami i nic z tego nie wynika. Może po prostu nie jestem do tego stworzony.”
Te słowa zapamiętałem na zawsze. Bo były pierwsze – ale później słyszałem je setki, może tysiące razy. Wypowiadane przez uczniów z Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Gdańska. Wypowiadane przez maturzystów z polskich liceów i kandydatów na medycynę w Rzymie, Mediolanie, Londynie czy Cambridge. Wypowiadane przez uczniów programów IB, A-Level i IGCSE. Różnie wypowiedziane – zawsze ta sama nuta w głosie: rezygnacja.
A jednak ten chłopak zdał maturę świetnie. Dostał się na studia i dziś jest lekarzem. Do dziś pamiętam, jak po egzaminie wrócił na chwilę i powiedział:
– „Proszę pana, myślałem, że się nie nadaję. A jednak się udało.”
Kilka lat później zadzwonił telefon. Był późny wieczór, a po drugiej stronie mama uczennicy. Jej głos był cichy, pełen łez.
– „Moja córka od zawsze była pracowita. Ale fizyka i matematyka ją złamały. Siedzi w pokoju i mówi, że nie da rady. Boję się, że straci szansę na medycynę.”
Na pierwszej lekcji córka siedziała w milczeniu, ze spuszczoną głową. Nie pytała, nie próbowała, jakby już zdecydowała, że i tak nic z tego nie będzie. Zaczęliśmy od prostych równań. Nie od trudnych wzorów, tylko od podstaw logiki. Pokazałem jej, że to nie magia, a język opisujący świat. Kiedy w jej oczach pojawiła się pierwsza iskra zrozumienia – wiedziałem, że coś się zmieniło.
Potem przyszła kolej na fizykę – zaczęliśmy od ruchu prostoliniowego, a skończyliśmy na elektromagnetyzmie. Na końcu chemia – chemia organiczna (organic chemistry), która wcześniej wydawała się nie do ogarnięcia. Kilka miesięcy później ta sama dziewczyna trzymała w ręku wynik egzaminu A-Level. Otwierał jej drzwi na medycynę. Jej mama zadzwoniła znowu, tym razem śmiejąc się przez łzy.
Był też Bartek – maturzysta z warszawskiego liceum. Kiedy się spotkaliśmy, od razu, zanim usiadł, powiedział: – „Proszę pana, ja jestem humanistą. Zawsze tak było. To nie dla mnie.”
Nie cierpiał matematyki. Chemii uczył się na pamięć. Fizyka była dla niego koszmarem. Spotkałem takich wielu. Ale zaczęliśmy od nowa. Pokazałem mu, że równanie to nie suchy zapis, ale historia o tym, co dzieje się w świecie. Najpierw proste zadania. Potem arkusze maturalne. A wreszcie wyniki, które zaskoczyły jego samego. Dziś studiuje kierunek, o którym kiedyś mówił: „To nie dla mnie.”
Ale Bartek nie był jedyny. Była też Ola, uczennica IB w warszawskim liceum. Jej problem nie polegał na braku wiedzy, lecz na perfekcjonizmie. Każde źle zrobione zadanie odbierało jej wiarę w siebie. Potrafiła płakać, bo jeden błąd przekreślał jej cały dzień. Mówiła:
– „Proszę pana, ja wiem, że to głupie, ale ja się boję popełnić choćby najmniejszy błąd.”
Na lekcjach zaczęliśmy od nowego podejścia: błędy nie są porażką. Błędy są częścią nauki. Kiedy zaczęła to rozumieć, zmieniło się wszystko. Kilka miesięcy później napisała do mnie maila: „To, czego się nauczyłam, to nie tylko fizyka i matematyka. To, że nie muszę być idealna, żeby osiągnąć swój cel.”
W ciągu tych 25 lat spotykałem uczniów bardzo różnych. • Perfekcjonistów, którzy płakali, bo jedno źle zrobione zadanie odbierało im wiarę w siebie. • Pracusiów, którzy siedzieli godzinami nad książkami, ale nikt nie pokazał im, jak uczyć się skutecznie. • Sceptyków, którzy od razu mówili: „Nigdy nie zrozumiem fizyki.” • Cichych marzycieli, którzy chcieli studiować medycynę, inżynierię, prawo, ale bali się przyznać, że nie wierzą w siebie.
I widziałem, jak każdy z nich zmieniał się w chwili, gdy zrozumiał, że jednak może. Że to nie magia. Że wiedza, która wydawała się niedostępna, nagle zaczyna być logiczna i przyjazna. Ten błysk w oczach ucznia – ten moment, kiedy zamiast strachu pojawia się pewność – to coś, czego nie da się zapomnieć.
Był też Michał, przygotowujący się do egzaminu IMAT. Mówił świetnie po angielsku, ale chemia organiczna była dla niego jak labirynt bez wyjścia. Uczył się z podręczników, powtarzał reakcje, ale nie rozumiał, dlaczego to wszystko działa tak, a nie inaczej. Podczas lekcji przerywał i pytał: „Ale dlaczego tak? A czemu nie inaczej?”
To było piękne. Bo pytania, które zadawał, były tym, co pcha naukę do przodu. Pokazałem mu, że w organic chemistry nie chodzi tylko o pamięć, ale o logikę i mechanizmy. Kiedy zrozumiał, że za każdym równaniem stoi historia cząsteczek – nagle cała ta „chemiczna magia” stała się sensowna. Zdał świetnie. Dostał się do Włoch na medycynę. I dziś, kiedy rozmawiamy, mówi, że najważniejsze nie były same reakcje, ale zmiana sposobu myślenia.
To, co widzę od 25 lat, to wciąż ta sama prawda: problem nie tkwi w uczniu. Problem tkwi w sposobie, w jaki był prowadzony. W szkole często mówi mu się: „Naucz się tego na pamięć.” Albo: „To musisz umieć, bo tak jest.” Ale rzadko tłumaczy się: „Dlaczego?” A przecież kiedy uczeń rozumie, przestaje się bać.
Dlatego moje lekcje nigdy nie są suchym wykładem. Nie recytuję definicji. Rozmawiam. Zadaję pytania. Wspólnie rozwiązujemy zadania. Każdy błąd jest szansą, żeby coś zrozumieć. Na moich zajęciach nie ma wstydu. Nie ma „głupich pytań”. Każdy ma prawo się mylić – i właśnie w tym tkwi siła.
Dziś uczę online – przez MS Teams. Dzięki temu uczeń nie traci czasu na dojazdy. Wszystko zapisujemy na wirtualnej tablicy – każde zadanie, każdy krok, każdą poprawkę. Rodzic ma spokój, bo wie, że dziecko uczy się w bezpiecznym środowisku, a czas jest dobrze wykorzystany. Uczeń ma komfort i poczucie, że naprawdę robi postępy.
To ogromna zmiana w porównaniu z tym, co było dwadzieścia pięć lat temu. Wtedy siadaliśmy przy stole, kartki, długopisy, korektor. Dziś mamy narzędzia, które sprawiają, że nauka staje się przejrzysta. Mogę jednym kliknięciem pokazać arkusze maturalne, przykłady z Cambridge, zadania z IB. Mogę porównać wyniki, analizować błędy i pokazywać strategie egzaminacyjne.
Warszawa ma swoją specyfikę. Tu presja jest największa. Tu uczniowie marzą o medycynie na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, o inżynierii na Politechnice Warszawskiej, o ekonomii na SGH. Tu wielu z nich szykuje się do zagranicznych studiów – do Cambridge, Oxfordu, Imperial College. Tu konkurencja jest ogromna, a oczekiwania jeszcze większe.
Wiem, jak wygląda codzienność warszawskiego licealisty. Pobudka o szóstej rano. Lekcje od ósmej do piętnastej. Potem dodatkowe zajęcia, korepetycje, sport, przygotowanie do olimpiady. Wieczorem – zadania domowe i nauka. W tle presja rankingów, klasówek, porównań. Nic dziwnego, że wielu z nich w końcu mówi: „Nie dam rady.”
Dlatego moje lekcje to także przestrzeń, gdzie można odetchnąć. Gdzie nie trzeba udawać, że się wie. Gdzie można się pomylić, zadać pytanie, którego w szkole ktoś by się wstydził. To bezpieczna przestrzeń, w której odzyskuje się wiarę w siebie.
Przez te lata przygotowałem uczniów do przeróżnych egzaminów. Do polskiej matury, gdzie czasem liczy się każdy punkt. Do A-Level, gdzie decyduje kilka procent. Do IB, które wymaga ogromnej wszechstronności. Do IMAT i BMAT, które łączą naukę ścisłą z logiką i myśleniem krytycznym. Każdy egzamin jest inny. Ale wszystkie łączy jedno: lęk ucznia, że nie da rady.
I ten moment, kiedy lęk znika. Kiedy pojawia się pewność, że jednak można. To jest moment, który pamięta się na całe życie.
Wyobraź sobie inwestycję, która nigdy nie traci na wartości. Taką, której nie zniszczy czas, inflacja ani zmieniająca się moda.
Taką inwestycją jest edukacja. Dlatego minimalna długość moich zajęć to 2 godziny lekcyjne, czyli 1,5 h – bo tylko wtedy uczeń naprawdę zanurza się w temat i buduje solidne fundamenty.
• Cena to 165 zł za 45 minut. Ale nie traktuj tego jak kosztu. To jak lokata – tyle że zamiast procentów dostajesz coś o wiele więcej: spokój, że dziecko rozumie materiał, pewność, że lepiej przygotuje się do egzaminy, a przede wszystkim – otwarte drzwi do przyszłości. To zwrot z inwestycji, którego nie da się przecenić.
Ale ta cena nie oddaje tego, co najważniejsze. Bo każda lekcja to nie tylko zadania. To historia, którą piszemy wspólnie. Historia o tym, że egzamin nie jest końcem marzeń, ale początkiem nowej drogi.
Jeśli Twoje dziecko czuje, że matematyka, chemia czy fizyka odbierają mu wiarę w siebie – napisz do mnie. Od 25 lat pomagam uczniom odkrywać, że nawet najtrudniejszy egzamin można zamienić w trampolinę do sukcesu.
I wiem jedno: każdy ma w sobie potencjał, by to osiągnąć. Trzeba tylko zrobić pierwszy krok.
ID: 1023088582
xxx xxx xxx
Dodane 25 września 2025
Matematyka, Chemia, Fizyka Matura IB & A-LEVEL Maths Chemistry Physics
165 zł
Lokalizacja