Jeśli szukasz syntezatora, który łączy klasyczny analogowy vibe z nowoczesną prostotą, to Roland SH-201 to Twój must-have. Ten mały potwór z 2008 r. to kwintesencja retro charm w kompaktowej formie – waży tyle co torba na laptopa, a brzmi jak legendarne Rolandy z lat 80. Wyciągam na plan pierwszy jego killer features, bo to nie jest zwykły klawisz, to kreatywna bestia!
Dlaczego SH-201 to game-changer?
Kompaktowy i mobilny jak nigdy: Lekki (tylko 4,5 kg), z pełnowymiarowymi, responsywnymi klawiszami – wrzucasz do plecaka i grasz live na imprezie, w studio czy w trasie. Żadnych kabli na sztywno, MIDI w/ out i audio inputs do podpinania gitary czy wokalu dla totalnego sound designu.
Analogowy dźwięk bez kompromisów: 4-głosowa polifonia z modelingiem analogowym – od pikujących bellów i techno brassu, przez soczyste basy mono, po ewoluujące pady i lush strings. Punchy, ciepły Roland sound, który siedzi idealnie w miksach, bez mudu. Brzmi jak vintage, ale bez kaprysów starych analogów!
Intuicyjny interfejs dla każdego: Prosty jak budowa cepa – knobami i sliderami edytujesz na bieżąco, bez nurkowania w menu. Idealny dla nowicjuszy w syntezie (uczy podstaw analogu bez frustracji), ale elastyczny dla pro: 32 presety + 32 user patches dają setki kombinacji. Dodaj arpeggiator (z 16 patternami) i jesteś w niebie – rytmiczne leady czy ambientowe pejzaże w sekundę!
Efekty na pokładzie, gotowe do akcji: Wbudowany reverb i delay – czysty, bez szumów, perfekcyjny do live (nie musisz ciągnąć pedałów). Plus chorus, flanger i phaser – wszystko tweakowalne, by nadać brzmieniu głębi.