Nowa, nieużywana frytkownica beztłuszczowa firmy Silver Crest. Jedynie odpakowana. Ani razu nie była puszczona. Nietrafiony prezent. Niestety nie mam do niej paragonu.

Dla ciekawych sytuacja wygląda tak:
•
•
•
•
•
Naprawdę nie lubię jak ktoś kupuje mi prezenty z poza listy. W zeszłym roku wprowadzałam się do nowego mieszkania i dla wszystkich ludzi, którzy mieli przyjść na parapetówkę, zrobiłam szczegółową listę rzeczy, które przydadzą mi się w nowym lokum. Oczywiście h*ja z tego wyszło bo ludzie są dziwni i wolą wydawać pieniądze nie na to co jest faktycznie potrzebne, tylko na to co wydaje się fajne. I tak np. moja babcia zamiast kupić żeliwny garnek, który chciałam i z którego bym korzystała, poszła do Lidla i kupiła frytkownice, bo zobaczyła ją w gazetce i pomyślała, że super rzecz. Młodzi ludzie przecież ciągle jedzą frytki i teraz będą je sobie robić sami. No więc przyjeżdża z tym na parapetówkę, a ja nie mogę uwierzyć co widzę. Jakby moje mieszkanie ma 20 m2, moja kuchnia to w zasadzie aneks 1.80 m. Ja praktycznie nie mam blatu, a już na pewno nie takiego na którym mogłabym sobie stawiać sprzęt którego nie używam. I ja nic nie mam do frytkownic - są super, jak ktoś z nich korzysta. Ta tutaj nie została puszczona ani razu. Raz została wyjęta z pudełka i rozpakowana. Gwoli ścisłości rozpakowała ją moja babcia żeby mi udowodnić jak fajny prezent kupiła. Ja tylko na nią popatrzyłam i pytam: gdzie jej zdaniem to podłączę do prądu? Więc ona idzie z tym do kuchni i zorientowawszy się, że wszystkie gniazdka są nad płytą indukcyjną i że chyba trzeba by te frytkownice w rękach trzymać cały czas jakby miała chodzić, oddaje mi ją i mówi: "Coś tam wymyślisz". Nic już nie powiedziałam, bo trochę mi jej się zrobiło szkoda i byłam pewna, że za chwilę zwrócę to ustrojstwo. Niestety w pudełku nie było paragonu. Jak się potem okazało, po paru dyplomatycznych pytaniach o ten paragon, babcia pękła i się przyznała, że go zgubiła zaraz jak wylazła z tego Lidla. I że myślała że za 300 tys to można kupić trzypokojowe mieszkanie z balkonem, a nie taką klitkę w której nawet nie można postawić frytkownicy na blacie. Ja jej na to, że chyba w Pieckach Dolnych, ale nie we Wrocławiu i nie przy obecnych cenach mieszkań i się rozłączyłam. Więc teraz jestem ja, moje małe mieszkanie oraz frytkownica z Lidla, której nie mogę się pozbyć. Jest nowa. Jak wspomniałam tylko raz odpakowana i bez paragonu, co najwyraźniej jest moim przekleństwem. Będę szczera chce się jej pozbyć chociaż za te dwie stówy, żeby sobie wreszcie kupić ten żeliwny garnek o którym marzę. No chyba, że jesteś człowiekiem który dostał na prezent żeliwny garnek, a marzy o frytkownicy. Wtedy jestem gotowa się zamienić. No więc tak wygląda cała ta tragiczna historia. Jeśli doczytałeś to do końca i jesteś zainteresowany moją frytkownicą to zapraszam do kontaktu. Ludzi z Wrocławia zapraszam mogą nawet obejrzeć podłączyć do prądu i zobaczyć czy wszystko jest git.